Wiek: 34 Dołączył: 22 Maj 2007 Posty: 344 Skąd: z domku
Wysłany: 2007-07-23, 19:40
Idąc w ślady Megan postanowiłem też dodać kilka rozdziałów, żebyście nie mówili że nic nie robie. Miałem problem z pewnym zaklęciem, ale sądze ,że mi pomożecie w tej kwestji
Rozdział III
Minęło kilka lat. Przez ten czas trzej chłopcy studiowali magie pod okiem profesora Lansinga.
Tom i Antonio stali się najbliższymi przyjaciółmi Morira. Spędzali ze sobą dużo czasu.
- Już wróciłeś. To dobrze pomożesz mi w sprzątaniu. Ostatnio prawie cię nie widujemy.
-Mamo,ale musze ci pomagać? Nie możesz użyć magii? Było by o wiele szybciej.
-Nie. Morir ile razy mam ci powtarzać,że posługując się mugolskimi metodami…
-…ćwiczymy charakter –dokończył za nią.- Tak wiem o tym. Ciągle mi to powtarzasz. Jak mógłbym zapomnieć.-Stwierdził z ironią.
- Nie dyskutuj ze mną! Natychmiast weź się za zmywanie! Tylko bez magii!
-Elena daj mu spokój. Jest już dorosły. A po za tym musze z nim porozmawiać. Synu chodź ze mną do salonu.
-Już idę tato –powiedział z radością. Przeszli razem do salonu. Było to duże pomieszczenie z wieloma starociami pozawieszanymi na ścianach i piękną sofą, naprzeciwko której stał stolik do kawy o szklanym blacie i żelaznej konstrukcji. Obok znajdowały się dwa fotele. Na podłodze rozwinięty był perski dywan. Morir usiadł na sofie a jego ojciec rozsiadł się w fotelu naprzeciwko.
- O czym chciałeś ze mną porozmawiać?- Zapytał
-Widzisz, masz już dwadzieścia lat. Powinieneś się od nas uniezależnić. Załatwiłem ci prace. Będziesz łamaczem zaklęć w banku Gringotta. To dobrze płatna posada. Ustawisz się na całe życie. Możesz zacząć od jutra. Co ty na to?- Morir nic nie odpowiedział. Ostatnio nie był zbyt blisko rodziców, wręcz przeciwnie, całe dnie spędzał poza domem ze swoimi przyjaciółmi. Nie spodziewał się takiej propozycji.
- Załatwiłeś mi prace w Gringocie? I niby się uniezależnię od was? –Zapytał z kpiną- A kto będzie moim szefem? Przecież to ty jesteś głównym łamaczem zaklęć.- Liserg denerwował się coraz bardziej- A jak chciałem się wyprowadzić to mówiłeś, że niby za młody byłem. Teraz jestem o rok starszy i co? Mój ojciec proponuje mi prace! Nie, nie zgadzam się. Nie przyjmę tej propozycji. Sam sobie prace znajdę. Mówiłem ci wiele razy, co chce robić w życiu. Nigdy mnie nie słuchałeś. Zawsze musi być tak jak ty chcesz. Nie, tym razem tak się nie stanie. Wyjadę i będę podróżował po świecie tak jak to sobie zaplanowałem. Pieniądze nie są mi do niczego potrzebne. -krzyknął
- To tak mi wdzięczność okazujesz!! Tak cię wychowałem!!! Zaraz ci powiem, co myślę o tych twoich planach…- Morir nie dowiedział się, co jego ojciec myśli,gdyż ich konwersacje przerwała matka chłopca.
-SPOKÓJ!! Macie mi się więcej nie kłócić! Dzisiaj na kolacje przychodzi Pedro z córką,więc w domu ma być porządek i miła atmosfera. – Elena miała to coś w sobie, co powodowało,że ludzie słuchali jej. Teraz było tak samo. Morir natychmiast poszedł do kuchni myć naczynia. Tego dnia nie wracali już więcej do tej rozmowy. Mimo to w ich wzajemnych relacjach czuć było chłód.
- Mamo ma przyjść córka wuja? Dawno jej nie widziałem. Ile ona ma lat? –Zapytał
- Tak. Jest w tym samym wieku, co ty. Właśnie wróciła z Anglii.
Zegar na ścianie w jadalni wskazywał dwudziestą. Wszyscy domownicy byli przygotowani na przyjęcie gości. Rozległ się dzwonek do drzwi.
- Morir idź otworzyć – powiedziała Elena. Liserg poszedł do holu i otworzył drzwi. Na chodniku przed wejściem stał, dobrze zbudowany mężczyzna. Twarz pokrywały mu blizny. Siwe włosy opadały na duże pomarszczone czoło. Wyglądał na pięćdziesiąt lat. Ubrany był w niebieską szatę.
- Witaj Morir – powiedział głębokim, donośnym głosem- Dawno się nie widzieliśmy- uśmiechną się i podał rękę Lisergowi.
- Witaj wuju. Miło cię widzieć- odpowiedział Morir.
- Pamiętasz moją córkę? – Mężczyzna wskazał na piękną dziewczynę stojącą za nim. Miała ona długie czarne włosy i niebieskie oczy.
-Tak oczywiście jak bym mógł zapomnieć kogoś takiego. –Chłopiec uśmiechną się- Witam Angeliko. Jesteś coraz piękniejsza.
- Hej Morir -odpowiedziała- Nie żartuj sobie ze mnie, proszę – uśmiechnęła się
- Witaj Pedro. Co tak stoicie w drzwiach? Morir wprowadź gości do jadalni.- Za plecami Liserga pojawiła się jego matka.
Kilka minut później wszyscy siedzieli w jadalni,gdzie jedli kolacje, rozmawiali i śmiali się z żartów wuja Morira. Był on znanym kawalarzem. Lubił robić różne psikusy ludziom, więc miał, o czym opowiadać. Pracował jako auror w hiszpańskim ministerstwie magii.
- Jestem dumny z mojej córki –mówił Pedro- Właśnie zdała wszystkie egzaminy i oficjalnie jest aurorem. –Spojrzał z dumą na Angelike, która zarumieniła się.- Idzie w ślady ojca. Będziemy razem pracować. Nawet dzisiaj mieliśmy pierwszą wspólną akcje. Zdemaskowaliśmy pewnego starego czarodzieja, który trudnił się nauką czarnej magii. Jego uczniów nie znaleźliśmy, ale to kwestia czasu- wypiął dumnie pierś i poklepał swoją córkę po ramieniu.
- Może napijesz się czegoś mocniejszego w salonie Pedro.
-Chętnie Nicolas. –Rodzice i wuj Morira przeszli do drugiego, zostawiając go samego z kuzynką. Rozmawiali ze sobą jeszcze jakiś czas. Liserg ledwo skupiał się na rozmowie. W jego umyśle panował mętlik.
- Pierwszy sukces w pracy. Gratuluje Angelika –uśmiechną się.
- Jaki tam sukces- odpowiedziała- nie złapaliśmy jego uczniów. Nie mamy nawet pojęcia, kim są. A ten czarodziej wolał zginąć niż dać się zamknąć. Zrewidowaliśmy mieszkanie, ale po za zakazanymi księgami nic nie znaleźliśmy.
-W jaki sposób namierzyliście go? -Zapytał zaciekawiony
- To nie było trudne- uśmiechnęła się- Robert Lansing był znanym czarnoksiężnikiem. Ktoś rozpoznał go na Pokątnej i zawiadomił ministerstwo. –Morir pobladł, gdy usłyszał nazwisko profesora. Angelika zauważyła to
- Nic ci nie jest? Nie wyglądasz najlepiej.
- Nie nic. Wszystko w porządku. – Ledwie zdołał wypowiedzieć te słowa.- Kto dowodził akcją?
- Mój ojciec. Sam minister powierzył mu tą sprawę. Tyle się dzieje na świecie. Śmierciożercy wznowili swoją działalność. W Anglii panuje terror. Ministerstwo boi się,że u nas też może się zacząć.
- Wstawaj Angelika, musimy już iść.-Przerwał im Pedro- o byłbym zapomniał –wyją kopertę z kieszeni- Mam radosną nowinę. Moja córka żeni się. Ślub odbędzie się za dwa miesiące.- Promienny uśmiech rozpromienił jego twarz.
- Gratulujemy Angeliko- powiedziała Elena- Jak ma na imię twój wybraniec? –Zapytała z uśmiechem.
-Juan. Poznałam go na kursie w Anglii. Też jest aurorem…
-Przepraszamy was,ale musimy już iść. Jutro mamy pracowity dzień –wtrącił się Pedro
Elena i Nicolas odprowadzili gości do drzwi. Morir pobiegł szybko do swojego pokoju. Wysłał sową wiadomość do swoich przyjaciół. Następnie wyją z pod łóżka szary płaszcz, założył go i deportował się.
***
I w tym miejscu was zaskocze
Rozdział IV
Ciche pyknięcie aportacji rozległo się w ciemnym i pustym pomieszczeniu. Było to mieszkanie Roberta Lansinga, ale z goła go nie przypominało. Brakowało stolików i półek zapełnionych stosami ksiąg. W pokoju został tylko skórzany fotel ustawiony naprzeciwko kominka. Morir rozglądał się nieprzytomnie. Jego umysł gorączkowo myślał, a serce przepełniał żal. Nagle obok niego aportowali się jego dwaj przyjaciele. Również mieli na sobie szare płaszcze. Był to prezent od Lansinga dla nich na Boże Narodzenie.
- Morir, co się stało? Czemu tu jest tak pusto?- Zapytał Tom
- Profesor nie żyje.- Odpowiedział pustym głosem. Jego towarzysze zamarli. Patrzyli na niego z niedowierzaniem.
-Jak to nie żyje?- Tom nie dopuszczał do siebie tej myśli. Nie chciał uwierzyć ,że ich mentor nie żyje. Wpatrywał się w Morira. Miał nadzieje ,że on da mu nadzieje, że to wszystko okaże się jedynie żartem. Milczenie Liserga tylko potwierdziło jego obawy.
-Co my teraz zrobimy? Macie jakieś plany? Kto to zrobił? –Antonio jak zwykle zaczął panikować.
- Aurorzy. –Powiedział Morir. Jego żal zamienił się w złość. Zapałał chęcią zemsty, a jego umysł podsuną mu doskonały plan.- Musimy pomścić śmierć profesora i to jeszcze tej nocy –dodał z naciskiem cztery ostatnie słowa.
-Jesteś pewien Morir? –Odezwał się Tom- Czy powinniśmy zadzierać z Aurorami? Możemy zacząć niebezpieczną grę.
- Tak, jestem pewien Tom. Musimy pomścić naszego mistrza. To aurorzy zadarli z nami i muszą ponieść zasłużoną karę.-Ton, w jakim wypowiedział te słowa sugerował,że podjął już decyzje.
-Gdzie się udamy? –Antonio cały się trząsł,ale nie ulegało wątpliwości,że zgadza się z Morirem.
- Do domu Pedra Moralesa –odpowiedział.
**************************************************************
Nocną cisze panującą w ogrodzie posiadłości rodziny Moralesów przerwały odgłosy aportacji. Światło księżyca oświetliło trzy zakapturzone postacie idące ścieżką prowadzącą do domu. Mężczyzna na przedzie wydał polecenie pozostałym. Dwie tajemnicze sylwetki skinęły głową i zniknęły bezgłośnie w mrokach nocy. Teraz już tylko jedna samotna postać poruszała się bezgłośnie w stronę drzwi wejściowych. Zapanowała niezwykła, wręcz nienaturalna cisza. Jedno było pewne, nie zwiastowała ona nic dobrego. Nieznajomy doszedł do drzwi i zapukał głośno trzy razy. W domu zapaliło się światło. Po chwili rozległ się odgłos otwieranego zamku.
-Witaj Pedro
-Morir? Co ty tutaj robisz. -Morales miał dobrą pamięć, bez problemu rozpoznał głos Liserga.- Wiesz która jest godzina? Rodzice wiedza ,że tu jesteś?- Pytania te pozostały bez odpowiedzi. Auror nie zauważył ,że od chwili kiedy otworzył drzwi Morir celował do niego z różdżki.
- To za Lansinga. –Powiedział zimnym głosem- CRUCIO!
Pedro zaczął krzyczeć. Osuną się na ziemie. Rzucał się z bólu nawiedzany strasznymi konwulsjami. Liserg patrzył na niego z wyrazem triumfu w oczach. W pewnym momencie nad głową Morira przeleciał czerwony promień zaklęcia.
- Incarcerous- krzykną Antonio. Gdy Liserg podniósł wzrok, ujrzał swoją kuzynkę Angelike obwiązaną sznurami i zakneblowaną. Obok niej stały dwie zakapturzone postacie, Antonio i Tom. Obaj celowali w nią różdżkami. Spojrzał jej w oczy. Zobaczył w nich strach, żal i wściekłość. Następnie ponownie wycelował różdżką w Pedra.
- Avada Kedavra – błysnęło zielone światło klątwy. W domu zapanowała cisza. Angelika otępiała wpatrywała się w martwe ciało swojego ojca.
- Ją też?- Zapytał Tom
- Nie –odpowiedział Morir
-Ale tak było by rozsądniej. Może nas rozpoznać.- Przekonywał go Antonio
- Powiedziałem NIE!! Ma żyć!- Słów tych już nikt nie zakwestionował. – Wracamy.
Rozległ się trzask dwóch deportacji. Liserg już chciał się teleportować, gdy spojrzał ponownie na Angelike. Przyglądała się mu z wściekłością. Przeszył go dreszczyk strachu. Znikną.
Wrócił z powrotem do swojego pokoju. Zdjął płaszcz machną na niego różdżką i powiedział.
- Dewanso- płaszcz znikną. Morir usiadł na łóżku i zaczął myśleć o tym, co się stało. Pierwszy raz zabił człowieka. Uświadomił sobie,że nie czuje wyrzutów sumienia. Wręcz przeciwnie, gdy wypowiadał słowa klątwy czuł się jak Bóg. Mógł decydować o ludzkim życiu. Roześmiał się sam do siebie, ale w następnej chwili przypomniał sobie wyraz oczu Angeliki. Znowu przeszył go ten sam dreszcz. Położył się na łóżku i zasnął. W świecie snów na nowo przeżywał wydarzenia z nocy.
***
Moge powiedzieć ,że piąty rozdział pisze, ale wemy mi brak...
Ostatnio zmieniony przez Likurg 2007-07-23, 19:58, w całości zmieniany 1 raz
Woo :D Jeden błąd :
"- SPOKUJ!! Macie mi się więcej nie kłócić!"
Spokój. ;)
Ale rozdziały świetne. Coś czuje... a nieważne ;P Jak zywkle się mylę więc... xD
Wiek: 36 Dołączył: 17 Maj 2007 Posty: 49 Skąd: Słubice
Wysłany: 2007-08-03, 07:46
Ja powiem tak :) Przyznam się bez bicia, że dopiero teraz znalazłem czas żeby sobie co nieco poczytać i przyznam, że pomijając kilka błędów stylistyczno-gramatycznych piszesz bardzo ciekawie. Co ważne nie przynudzała mnie fabula no i nie zauważyłem zbytniego przepactwa oraz powtarzalności. Sądzę, iż jeszcze trochę się podnieszesz w sposobie pisania i będzie bardzo dobrze. ^^ Jak na tą chwilę jest dobrze oby tak dalej!
Wiek: 34 Dołączył: 22 Maj 2007 Posty: 344 Skąd: z domku
Wysłany: 2007-08-09, 18:57
Rozdział V
- Pedro nie żyje.
- Jak to się stało?
-Nieznani sprawcy napadli na jego dom minionej nocy.
- O Boże! To znaczy, że po naszej wspólnej kolacji. A co z Angelikom?
- Żyje. Dzisiaj rano znaleźli ją związaną. Leżała parek kroków od ciała Pedra. To musiał być dla niej szok.
- Kto mógł zrobić coś takiego? Podejrzewają kogoś? Chyba nie myślą, że to ONI?
- Rozmawiałem z ministrem. Jest bardzo zaniepokojony. Aurorzy mają wszelkie podstawy, aby myśleć, że to robota śmierciożerców.
- Nie to niemożliwe! Śmierciożercy w Hiszpanii.
- Wszystko wskazuje, że to oni. Nie martw się całe ministerstwo ich szuka.
Takie rozmowy toczyły się w domu Morira rano po powrocie Nicolasa z pracy. Śmierć Pedra Moralesa była szokiem dla społeczności czarodziejskiej. Ministerstwo od razu zaczęło poszukiwania winnych morderstwa. Angelika przeżyła załamanie nerwowe. Nie udało się jej przesłuchać na miejscu. Wiedziano tylko, że sprawcy mieli płaszcze i zakryte twarze. Zabójstwo już na samym początku zostało powiązano ze śmierciożercami. Blady strach padł na wszystkich hiszpańskich czarodziejów.
Pogrzeb odbył się pięć dni po tragedii. Na ceremonie przyszło wielu ludzi. Głównie pracowników ministerstwa. Morir też tam był ubrany w swoją najlepszą szatę. Jako rodzina zmarłego stał o parę kroków od Angeliki. Przez cały czas płakała. Pocieszał ją jakiś wysoki brunet. „To jest na pewno Juan, jej narzeczony” pomyślał Liserg. Młoda aurorka, co jakiś czas spoglądała na Morira. W pewnym momencie ich spojrzenia się spotkały. Chłopak miał wrażenie, że jego kuzynka oskarżyła go wzrokiem, ale trwało to tylko ułamek sekundy. Jednak na dzień po pogrzebie w domu Morira zjawili się aurorzy, którzy przeszukali jego pokuj. Nic nie znaleźli, ale dostał on wezwanie na przesłuchanie. Liserg już wiedział, że Angelika go rozpoznała. Stał się głównym oskarżonym. Jednak brakowało odpowiednich dowodów,aby go aresztować. Szybko zawiadomił swoich przyjaciół. Jego rodzice byli oburzeni, że ktoś może podejrzewać ich kochanego synka. Nicolas zatrudnił najlepszego prawnika. Liserg jednak wiedział, że nie było to konieczne. Na przesłuchaniu nic mu nie udowodnili. Morir miał też żelazne alibi. Kilku ludzi zeznało, że widziało go tamtej nocy w pubie. Tom i Antonio działali szybko. Antonio był mistrzem modyfikacji pamięci. Dodanie paru wspomnień nie było dla niego problemem. Ostatecznie Morir został oczyszczony z zarzutów. Nie powstrzymało to Angeliki od podejrzewania i oskarżania swojego kuzyna. Chłopak zdawał sobie sprawę, że znalazł się w trudnym położeniu. Dlatego zwołał zebranie w domu Lansinga.
- Potrzebujemy jakieś formy ochrony. Moja kuzyneczka wie, że to ja zabiłem Moralesa. Na karku mamy całe ministerstwo. Musimy działać. – Zakończył Morir
-Co masz na myśli? –Zapytał Tom.
- Skoro wszyscy myślą, że to morderstwo popełnili śmierciożercy to dajmy ich im. Przyłączmy się do armii Voldemorta. Nie mamy nic do stracenia. – Przyglądał się uważnie swoim przyjaciołom.
- Nie uważasz, że to dość drastyczne posunięcie?
- Daj spokój Tom. Morir ma racje. Sami nie damy rady. Moc Czarnego Pana nas ochroni.- Antonio wypowiedział te słowa z pełnym przekonaniem.
- No, ale, w jaki sposób nawiążemy z nimi kontakt?
-Pojadę do Anglii Tom. To już mój problem jak się z nimi skontaktuje, a po za tym wyjazd dobrze mi zrobi. Będę miał spokój na jakiś czas z Angelikom.
Liserg wyjechał do Anglii następnego dnia po tej rozmowie. Od samego przyjazdu wiedział, co robić. Wieczory spędzał w różnych pubach o raczej niezbyt dobrej reputacji. Odwiedził też kilka razy ulice Śmiertelnego Nokturnu. Jednak po miesięcznym pobycie nie znalazł, żadnego śladu śmierciożerców. Strasznie go to denerwowało, gdyż w Proroku Codziennym każdego wieczora czytał o nowych atakach. Pewnego dnia jego zła passa się skończyła. W jednym z barów spotkał bardzo ciekawego czarodzieja. Po postawieniu mu kilku piw stał się bardzo rozmowny. Morir dowiedział się, że osoba ta nazywa się Mundungus Fletcher i ma wiele wspólnego z Zakonem Feniksa. Liserg uzyskał od niego dużo pożytecznych informacji, a co najważniejsze znalazł ślad prowadzący wprost do śmierciożerców. Postanowił obserwować posiadłość Malfoy’ów. Przez wiele dni nie pojawił się nikt, kto by wzbudził w nim ciekawość, ale pewnego wieczoru zauważył kobietę przebraną bez wątpienia w strój śmierciożerców wychodzącą z domu. Postanowił ją śledzić. Skręciła w wąską i mroczną uliczkę, przebiegającą między kamienicami. Liserg wszedł za nią. Huk przerwał panującą cisze. Morira z wielkim impetem wyrzuciło z zaułka. Upadł ciężko na brukowaną drogę, upuszczając przy tym różdżkę, z ramienia spływała mu wąska struga krwi plamiąc szatę. Gdy uniósł wzrok zauważył stojącą nad nim czarownice, tą samą, którą śledził. Miała długie czarne włosy i ciężkie powieki. Jej różdżka była wycelowana w niego.
-O, co za niespodzianka.- Uśmiechnęła się niebezpiecznie- Kogo to tu mamy? – Zapytała słodkim głosikiem. Nie czekając na odpowiedź kobieta rzuciła klątwę Crucio. Potworny ból przeszył ciało Morira.
- Dość Bella- rozkazał zimny głos. Kobieta natychmiast cofnęła zaklęcie. – Czarny Pan chce go osobiście przesłuchać- z ciemności wyłonił się elegancki mężczyzna o bladej twarzy i zimnych, szarych oczach. Obok niego kroczyły dwie zakapturzone postacie.
- Lucjuszu ja tylko…
-Zaprowadźcie go do domu.- Dwaj nieznani śmierciożercy chwycili pod ramie Morira i podnieśli go. - Bella mam nadzieje, że nie uszkodziłaś go za bardzo, bo Czarny Pan będzie niezadowolony.- Lestrange wymamrotała coś niezrozumiałego pod nosem. Po krótkiej chwili doszli do żelaznej bramy, przy której stali dwaj inni śmierciożercy. Malfoy podciągną lewy rękaw szaty i podniósł wysoko rękę. Mroczny znak był doskonale widoczny oświetlony bladym światłem księżyca. Brama zaczęła się otwierać z przeraźliwym skrzypieniem,które cięło panującą wokół cisze niczym ostrze noża. Liserg wleczony był po wąskiej, brukowanej dróżce, prowadzącej do wielkiej willi. Dom rzucał głębokie cienie,które nadawały mu nowy wymiar tajemniczości i grozy. Kondukt doszedł do wejścia. Bellatriks pchnęła duże dębowe drzwi, które otworzyły się z głuchym jękiem. Oczom Liserga ukazało się długie i wąskie pomieszczenie. Po obu stronach znajdowały się rzędy drzwi.
- Dołohow zaprowadź go do piwnicy.- Jedna z zakapturzonych postaci poruszyła się na dźwięk swojego nazwiska. Rzeczony mężczyzna zdiął kaptur. Miał długą bladą twarz. Pchną mocno Liserg. Śmierciożerca otworzył jedyne drzwi znajdujące się na końcu holu. Brutalnie zepchną Morira ze schodów i wepchną go do małego, całkowicie pozbawionego okien i źródła światła pomieszczenia. Szczęk zamka zasygnalizował zamknięcie celi. Zapanowała ciemność. Chłopak wyciągną przed siebie rękę i mrukną cicho formułkę zaklęcia. Na jego dłoni pojawiły się małe płomienie, które rzucały słabe promienie światła na obdrapane ściany.
- Jak się nazywasz chłopcze?- Morir podskoczył ze strachu. Nie podejrzewał,że w piwnicy znajduje się ktoś jeszcze. Odwrócił się i ujrzał starego człowieka o dużych oczach.
-Kim jesteś? –Zapytał
- Nazywam się Ollivander i jestem…a raczej byłem wytwórcą różdżek na Pokątnej. Zostałem porwany miesiąc temu. Czemu się tu znalazłeś chłopcze? Czym zawiniłeś Sam-Wiesz-Komu?
Rozległ się dźwięk otwieranego zamka. Do pomieszczenia wszedł jakiś niski czarodziej o srebrnej dłoni. Chwycił on Ollivandera i mimo jego protestów i błagań wyprowadził go bez słowa. Po paru minutach Morir usłyszał krzyk torturowanego czarodzieja. Strach się wzmagał. Chłopak mimo wolnie zaczął rozważać różne drogi ucieczki. Kilka godzin później ten sam mężczyzna wrzucił nieprzytomnego staruszka do celi. Odwrócił się do Morira.
-Czarny Pan chce porozmawiać z tobą- Srebrną dłoniom wskazał wyjście. Przeszli do dużego pokoju,który jak się wydawało Lisergowi był salonem. Jedynym źródłem światła były duże okna, przez które wpadały duże strugi bladego światła. Na środku pomieszczenia stał stół, obok którego rozstawione były krzesła. W najbardziej widocznym miejscu ustawiony był duży fotel. Siedział w nim mężczyzna ubrany w czarną szatę. Miał bladą wręcz białą skórę. Na miejscu nosa znajdowały się dwie podłużne szpary. Voldemorta przyglądał się uważnie swoimi czerwonymi oczami różdżce, którą trzymał w ręku.
-Zostaw nas samych Glizdogonie – Czarny Pan odezwał się zimnym pozbawionym emocji głosem. Sługa pospiesznie wyszedł zamykając za sobą drzwi.- Kim jesteś?
-Nazywam się Morir Liserg. Przybywam z Hiszpanii. Ja i moi przyjaciele chcemy ci służyć Panie. –Ukłonił się nisko. Voldemorta wzbudzał w Liserg strach. Ledwo mógł wydusić z siebie te kilka słów. Voldemorta spojrzał prosto w oczy chłopaka. Po chwili odezwał się.
- Boisz się mnie?
- Byłbym głupi gdybym się nie bał, Panie.- Na twarzy Czarnego Pana pojawił się grymas przypominający uśmiech.
- Znam twoje dokonania. Podejdź i podciągnij lewy rękaw. – Morir wykonał polecenie. Voldemort przyłożył różdżkę do przedramienia. Chłopak skrzywił się z bólu, gdy Czarny Pan wypalał mu swoje znamię.- Witaj w gronie moich przyjaciół. Wracaj do swojego kraju. Dajcie mi dowód waszej lojalności a przyjmę was wszystkich. Wezwę cię za kilka miesięcy abyś złożył mi raport ze swojej działalności. Wtedy zadecyduje, co zrobię z twoimi kolegami.-Czarny Pan wstał i oznajmił- Koniec spotkania.- Liserg pokłonił się i wyszedł. Nikt go nie zatrzymał. W bramie chłopak miną się z czarodziejem o tłustych czarnych włosach, haczykowatym nosie i ziemistej cerze. Obdarzył on Morira długim, pozbawionym wyrazu spojrzeniem. Po powrocie do Hiszpanii Liserg zrelacjonował swoim przyjaciołom cały swój pobyt w Anglii. Z dumą pokazywał im mroczny znak widniejący na jego lewej ręce.
W kilka dni później miał miejsce pierwszy atak. Lokalizacja zbrodni była zaznaczona przez mroczny znak. Od tego momentu ataki zdarzały się niemal, co tydzień. Celem pierwszych zbrodni byli bardzo popularni i ważni czarodzieje. W takich zamachach zginęli min.: Redaktor Naczelny „Głosu Hiszpanii” (odpowiednika Proroka Codziennego) i Szef Departamentu Współpracy z Mugolami, a Minister Magii został raniony. Jednak prawdziwy terror miał miejsce w chwili, gdy śmierciożercy zaczęli atakować mugoli. Morir i jego dwaj przyjaciele byli nie do pokonania. Razem stanowili zgodny i skuteczny zespół. Nie jeden raz wymykali się z obławom aurorów. Ich postawa spotkała się nie tylko z dezaprobatą społeczną,ale pojawiła się też spora grupa naśladowców. W ciągu paru miesięcy cały kraj opanował strach. Exodus terroru przypadał na okres największej aktywności śmierciożerców w Anglii. Pewnego wieczora pierwszy raz od paru miesięcy Morira zabolał jego mroczny znak. Znamię dało o sobie znać akurat przed rozpoczęciem poważnej akcji, której celem miał paść Minister Magii. Liserg wiedział, że na wezwanie Czarnego Pana trzeba odpowiedzieć, więc wykonanie zadania polecił Tomowi.
***
Liserg aportował się pośród innych śmierciożerców w pokoju. Ze zdziwieniem stwierdził, że to nie był dom Malfoy’ów. Ten wyglądał na opuszczony. Meble w pomieszczeniu były porozbijane a na podłodze znajdowała się gruba warstwa kurzu. Morir spojrzał w stronę okna. Było pozbawione szyby, ale widok, jaki przedstawiało zapierał dech. Znajdował się tam majestatyczny zamek tkwiący na wzgórzu. W oknach widać było światło. Wyglądało na to, że jego mieszkańcy nie spali. Chłopak przeniósł swoje spojrzenie na Lorda Voldemorta. Obok niego stał ten sam człowiek, którego Liserg widział pierwszy raz w bramie Malfoy Manor.
-Severiusie poprowadzisz atak- Czarny Pan zapoznawał, Snapa ze swoim planem ataku. W końcu zwrócił się do zebranych, śmierciożerców. – Dzisiaj nadszedł wielki dzień, dzień naszego ostatecznego triumfu. Wszyscy nasi wrogowie są zebrani w tym zamku-wskazał różdżką na widok za oknem.-Mamy niepowtarzalną okazje zgniecenia ich wszystkich za jednym zamachem-roześmiał się przeraźliwie- Głupcy myślą, że wygrają z nami. Mylą się po raz ostatni- zgromadzeni śmierciożercy wybuchneli śmiechem.- Nawet Dumbledore by ich nie ocalił…oczywiście gdyby wstał nagle z grobu- śmiech Voldemorta słychać było nawet na zewnątrz chaty- Nie okazujcie miłosierdzia, żadnej litości, zabijcie ich wszystkich. Pamiętajcie tylko Potter jest mój...żaden z was nie może go tknąć- zakończył groźnie- A teraz ruszajcie. Zasłużcie na chwałę zwycięzców.
Na błoniach Hogwartu rozgorzała zacięta bitwa. Zaklęcia śmigały we wszystkie strony. Hałas był tak wielki, że własne myśli ciężko było usłyszeć. Liserg był zaskoczony zaciętą obroną. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy spotkał się ze swoim pierwszym przeciwnikiem. Był to zapewne jeden z uczniów szkoły. Dla Morira pokonanie małolata nie było żadnym problemem, ale upór jego i innych studentów wzbudził podziw w chłopaku.
Z każdą sekundą atak sług Czarnego Pana przybierał na sile. Liserg długo nie wojował na błoniach. Został oszołomiony przez jakiegoś czarodzieja w połatanym stroju. Morir nie miał żadnego pojęcia jak długo był nieprzytomny. Gdy powrócił do stanu pełnej świadomości zrozumiał,że krzyki, które słyszy to nie były odgłosy walki, lecz pełne radości okrzyki na wiwat. Spojrzał w stronę drzwi wejściowych. Leżało tam kilku związanych śmierciożerców. Wgłębi holu ludzie gromadzili się przed jakimiś niewyraźnymi kształtami leżącymi na podłodze. Uwagę chłopaka przykuł jednak obiekt położony przed schodami. Nagle uderzyła go straszna myśl: „To przecież…nie, nie, nie możliwe. To nie może być…a jednak to.. to ciało Lorda Voldemorta.” Liserg był przerażony własnymi myślami. Zaczął powoli czołgać się wzdłuż brzegów jeziora w stronę Hogsment. Gdy znalazł się dość blisko bramy, poderwał się i jak najszybciej pobiegł w jej kierunku. W momencie, kiedy wyszedł poza granice Hogwartu, deportował się.
***
_________________ Zapracowany. Diagnoza: Cierpi na chroniczny brak wolnego czasu
Wiek: 113 Dołączyła: 18 Maj 2007 Posty: 194 Skąd: Miasto koziołków
Wysłany: 2007-08-10, 22:44
Historia całkiem, całkiem. Akcja dosć wartka, ale na szczęście nie jest zbyt szybka, a w każdymr azie nie na tyle, by traciła na tym centralna postać, czyli Morir. Postać... mocna. Dziwny może przymiotnik, ale pierwszy jaki mi przyszedł do głowy. Idealny, bezwzględny śmierciożerca. Mniam! ;) Prawie mi go było żal, jak się dowiedział, ze Voldi padł. Prawie ;p
A teraz, zeby nie było, że tylko chwalę, bo to by było coś dziwnego... ;)
O "znikajacym ł" słyszałeś już od kilku osób, ale i tak zwrócę uwagę, bo to twój notoryczny błąd. Skoro to po prostu literówka, to jest tylko jedno rozwiązanie: musisz bardzo uwaznie pzeczytać cały tekst, nim go dasz na forum, bo takiego błędu, niestety, Word nie wyłapie.
Dalej. Nie "Angelikom" tylko "Angeliką"; "dłoniom" -> "dłonią". Jest bardzo prosta zasada jak zapamiętać czy "om" czy "ą", która podała mi polonistka w podstawówce i od tamtego czasu mi pomaga: gdy mówimy o liczbie pojedynczej, mówimy o jednej rzeczy, czyli końcówka musi być też pojedyncza, a zatem "ą". A gdy o mnogiej, to i końcówka musi mieć wiecej niz jedną literę, czyli "om" :)
Gdzieś widziałam też jeden z grzechów głównych, czyli orta tu czy tam. I tutaj już się czepnę, ze jest główny, bo orty akurat Word ci wyłapie i poprawi. Nie pamiętam teraz gdzie i szukać nie będę. Sam znajdź ^^
I uwaga ogólna, juz nie będąca w zasadzie wytknięciem błędu, ale radą. Postaraj się uzywać trochę dłuższych zdań. Zasadniczo posługujesz się poprawnym językiem, o ile potrafię to ocenić, ale dośc prostym. Nie w sensie negatywnym. Nie da się ukryć, ze dzięki temu nie zaplętlasz się np. w błędy składniowe i takie tam bezdety, a całośc jest czytelna i zrozumiała, a to najwazniejsze. Jednak z tego co zauwazyłam niemal cąłe opowiadanie napsiane jest zdanaimi bardzo krtókimi, którymi strzelasz jak z karabinu ;) Tego typu narracja jest bardzo przydatna, gdy opisuje się np. bardzo dynamiczne sceny walki. Ale juz na przykład, gdy akcja zwalnia i np. pojawia się jakiś wazniejszy opis, aż prosi się raczej o kilka dłuzszych "ładniejszych" zdań, a nie o 20 bardzo krótkich.
I słowem końcowym:
Ostatnia moja uwaga powinna być przez ciebie traktowana ze sporym dystansem, ponieważ to jest typ krytyki "tak-mi-się-wydaje", a więc nie opieram się tutaj na jakiś autorytetach językowych, a jedynie na swojej intuicji i obserwacjach.
Poza tym całosć mi się podoba i czyta sie całkiem przyjemnie. Chętnie zobaczę ciąg dalszy.
Wiek: 36 Dołączył: 17 Maj 2007 Posty: 49 Skąd: Słubice
Wysłany: 2007-08-11, 10:04
Wiesz co Sal... ja to się czasem ciebie to normalnie, aż boję xDD rozpracowujesz te opowiadania jak no kurcze... żeby dobrze to wyrazić... bardzo wnikliwie ^_^ Co ważne rady dajesz dobre, a to plus sam w sobie! (no nie zmienia faktu, że się boję )...
Co do dalszej części opowiadania hm... narazie jeszcze wstrzymam się z głębszym komentarzem... czekam na dalszy rozwój wypadków ^^... ale sądzę, iż jest coraz lepiej, coraz lepiej...
no ok,ja nie widzę błędów,ale teraz jest Saligia ze swoim sokolim wzrokiem wypatrującym błędy w promieniu 5 kilometrów więc szukać błędów nie będę.muszę się powstrzymać od komentarza póki nie zobaczę kolejnych części
Wiek: 34 Dołączył: 22 Maj 2007 Posty: 344 Skąd: z domku
Wysłany: 2007-08-11, 16:35
Dzięki za komentarze. Szczególnie dziękuje naszej Pani Profesor za szczegółowe przejrzenie mojego dzieła. Konstruktywną krytyke przyjmuje. Postaram się również naprawić błędy.
Z rzeczy porządkowych. Dojdzie jeszcze jeden rozdział (najtrudniejszy do napisania) i epilog.
_________________ Zapracowany. Diagnoza: Cierpi na chroniczny brak wolnego czasu
Wiek: 31 Dołączył: 29 Maj 2007 Posty: 274 Skąd: z Lasu xD
Wysłany: 2007-08-12, 09:00
No, ciekawe... jakbyś się zastanawiał co tak długo nie dawałem komentarza to wiedz, że musiałem sobie rozłożyć na części bo nie idzie mi czytanie z monitora xD Fajne a ta akcja... Voldemort umarł to teraz mam nadzieje że pojawi się nasz Greed'zio